Dominika: Laura, co robisz w długi weekend majowy?
Laura: Jeszcze nie wiem, a co?
Dominika: Jest opcja! Pojedźmy do Chorwacji na stopa! Jest wielki wyścig organizowany z Wrocławia! (i tutaj dodany link)
Laura: Jedziemy! Raz się żyje! (teraz to by już było YOLO)
I tak oto wieczorem kiedy wybiła godzina zero (otwarcie zapisów) siedziałam i wpisywałam nasze dane do formularza. Jak się okazało niestety za WOLNO! Było tyle chętnych że system padł a miejsca rozeszły się w 9 min (1000 miejsc). Wow! Nasze kochane szczęście! Ale byłyśmy zbyt podekscytowane naszym pomysłem by tak odpuścić! Zaczęła się dosłownie walka o miejsce. I udało się! Okazało się że jedna dziewczyna nie jedzie i może nam oddać miejsca za symboliczną butelkę wódki (jeszcze raz bardzo dziękujemy!) I tak oto byłyśmy już oficjalnie zapisane na listę oraz dostałyśmy numerek startowy (para nr 346). Żadna z nas nie miała zielonego pojęcia jak taki wyścig wygląda, czy uda nam się coś złapać, jak sobie radzić w trasie oraz czy w ogóle uda nam się dojechać na metę. Znajomi na nas pomysł reagowali różnie... niektórzy zazdrościli inni mówili że nawet z Polski nie wyjdziemy i że tego samego dnia będą nas witać na dworcu wracające do domów a jeszcze inni że nas ktoś zabije albo sprzeda do burdelu. My jednak niezrażone wierząc w nasze szczęście postanowiłyśmy wystartować. Tylko z czym?! Ja nie miałam plecaka ani karimaty. Jednak kto nie kombinuje nie żyję! DZIEŃ przed wyjazdem udało mi się załatwić plecak a karimatę dla mnie miała Dominika. Spakowałyśmy ubrania i kochane polskie pasztety więc byłyśmy gotowe do drogi. Następnego dnia wyruszyłam pociągiem z Lublina a Dominika miała do Wrocławia dojechać Polskim Busem. Jednak jak to z nami zawsze jest - coś poszło nie tak. Siedząc już spokojnie w pociągu zmierzającym do Wrocławia dostaje telefon... Dominika: "K****! Laura, chyba nie dojadę! Okazało się że bus odjeżdża z innej stacji i nie zdążę tam dojechać! Co robić?!" Lekko spanikowana spytałam o pociąg. Nikt nie miał jak sprawdzić o której odjeżdża i czy Dominika w ogóle zdąży dojechać, ale po godzinie odbieram kolejny telefon "Dobra jestem w pociągu, poczekaj na mnie na stacji!". Sytuacja opanowana - odetchnęłam z ulgą. Gdy obie już dojechałyśmy do Wrocławia (9h w pociągu - polecam) skierowałyśmy się w stronę UE gdzie miał być zorganizowany mały camping dla ludzi spoza Wrocławia. Gdy dotarłyśmy okazało się że jesteśmy pierwszymi osobami. Przywitali nas sami organizatorzy z sympatycznymi uśmiechami na twarzy. Pomyślałyśmy: A więc jesteśmy. Po krótkiej rozmowie postanowiłyśmy pójść na małe zakupy. Dominika nie miała butów na podróż - przyjechała w balerinkach... (gratuluję pomysłu!) Tak więc pierwszym naszym postojem był sklep gdzie kupiła coś wygodniejszego i odpowiedniego na taką wyprawę. Po krótkim zwiedzaniu postanowiłyśmy wracać zaczepiając jeszcze o Biedronkę by zakupić brakujący prowiant i Amareny (nasz budżet był dość skromny tak więc wina za 3,99zł były idealną opcją dla nas.) Gdy dotarłyśmy z powrotem na "camping" okazało się że zebrała się już większa grupa ludzi. Muzyka głośno grała, alkohol się lał, były gry, zabawy i grill. Atmosfera była niesamowita - wszyscy uśmiechnięci, wymieniający się radami i integrujący się ze sobą. Zabawa trwała do późna. Jednak następnego dnia z samego rana nasza przygoda miała się rozpocząć naprawdę. Tak więc po rozłożeniu namiotów i wypiciu "paru" piw postanowiłyśmy pójść spać. Było dość chłodno tak więc do jednego namiotu włożyliśmy nasze plecaki a w drugim we 3 z nowo poznanym kolegą (serdeczne pozdrowienia dla niego! później mijaliśmy się z nim na trasie co kilkaset kilometrów) poszliśmy spać.
cdn!
Laura
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz